Multimach CCX
Przyjaciele są niczym towarzysze podróży – pomagają sobie nawzajem, aby przetrwać.
Lord Saladyn usiadł przy niewielkim stole i obserwował holograficzne przedstawienie manewrów sił Kombinatu w całym Układzie. Siedział skulony w kącie niegdyś obszernej kwatery, zapychanej przez lata pradawnym uzbrojeniem, trofeami, zdezaktualizowanymi raportami taktycznym i zakurzonymi modyfikacjami sprzętu. Jak wszyscy starzy ludzie mówił sobie, że te relikty przeszłości pewnego dnia mogą okazać się przydane, ale głęboko w sercu wiedział, że cały ten nieład był jedynie wynikiem gasnącej nostalgii.
Jego uwagę odwróciło gwałtowne pukanie do drzwi. Położył rękę na swojej broni bocznej i wyjrzał przez wizjer. To była Ikora, trzymała w rękach brązową papierową torbę. Żelazny Lord parsknął i otworzył drzwi.
– Pomyślałam, że może zgłodniałeś – powiedziała, wręczając mu torbę. – Tajskie może być?
Lord Saladyn zaprosił ją do środka.
– Dla mnie to wszystko jest takie samo.
Czarownica wkroczyła do pomieszczania i zaczęła robić miejsce na jedzenie. Chociaż nic nie powiedziała, Saladyn wyczuł jej zaniepokojenie stanem jego mieszkania. Jej oczy zatrzymywały się na plamach pleśni w kątach. Jej nozdrza skrzywiły się, wyczuwając kwaśny zapach skórzanej wyściółki jego zbroi. Jej palce kreśliły widoczne linie w kurzu.
Wręczyła mu bambusową miskę z kluskami.
– Jak się masz, lordzie Saladynie?
Odchyliła głowę, okazując troskę.
– Będę miał się lepiej, gdy wypędzimy Caiatl z Układu. – Żelazny Lord, który w przeciągu minuty potrafił rozebrać dowolną broń, miał widoczne problemy w posługiwaniu się pałeczkami. Delikatne przybory drżały w jego masywnych, ogorzałych dłoniach.
– Zavala wydaje się pewny, że możesz ją zmusić do wycofania się. – Ikora wzięła swoją miskę i oparła się z gracją o stół, jako że nie znalazła miejsca, w którym mogłaby usiąść.
– Optymizm Zavali jest bardziej niebezpieczny niż armia Caiatl – powiedział i się skrzywił. – Ale gdy zawiodą rozmowy, policzymy się z nimi w stary sposób. Jak zawsze.
Odrzucił niesforne pałeczki i podniósłszy miskę do ust, wciągnął makaron, siorbiąc przy tym głośno.
– Oczywiście. A co potem? Co zrobisz? – Ikora spojrzała na niego łagodnie. – Może jakieś wakacje?
Saladyn wskazał na hologram taktyczny.
– Do czasu, gdy poradzimy sobie z Kombinatem, pojawi się jakaś nowa potworność. Weksowie, Rój, Pochwyceni, Upadli, kto wie. Zawsze coś się dzieje. – Spojrzał znacząco na Ikorę. – Kiedy ostatnio ty miałaś wakacje?
Ikora uniosła brew.
– Słuszna uwaga. Ale ty siedzisz w tym o wiele dłużej niż ja.
– Tak jest, siedzę. – Odpowiedź Saladyna wypadła ostrzej, niż chciał. Przerwał, zanim podjął znowu. – Lepiej się czuję w terenie. Bitwa sprawia, że czuję się świeży. Czuję, że działam. Męczy mnie siedzenie tutaj, w Wieży, gapienie się na te przeklęte raporty i słuchanie całego tego politykowania.
– A co byś zrobił, gdybyśmy wygrali? – naciskała dalej Ikora. – Co, gdybyśmy jutro zniszczyli Czarną Flotę i nie byłoby już więcej bitew do stoczenia? Co byś wtedy zrobił?
Saladyn parsknął. Pytanie Czarownicy była dla niego nonsensowne.
– Cóż, w takim wypadku… Myślę, że udałbym się na wakacje.
Dwoje wojowników patrzyło na siebie w ciężkiej ciszy, zanim wybuchło śmiechem ulgi.
Chwila lekkości nieco zmiękczyła Żelaznego Lorda.
– Nie martw się, Ikoro. Nic mi nie jest.
Brwi Czarownicy zmarszczyły się, gdy zaczęła przyglądać się otaczającemu ich bałaganowi.
Saladyn przez moment wytrzymywał jej obserwację, zanim poddał się z westchnieniem irytacji.
– Jeśli poczujesz się od tego lepiej – wymruczał – sprowadzę parę chętnych Nowych Świateł, żeby trochę tu posprzątali.
– Poczuję się, dziękuję. – Ikora zmarszczyła brwi z troską. – Wiesz, odkąd Zavala ma tyle obowiązków i brakuje Łowcy Straży Przedniej, obawiam się o naszą gotowość. Wiesz, co nas czeka. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebny jest nam Żelazny Lord.
Saladyn powrócił oczami do interfejsu taktycznego.
– Wiem, młoda wilczyco. Zawsze tu będę, jeśli będziecie mnie potrzebować.